Jak dobrze kojarzycie to pamiętacie, że jeszcze niedawno miałam jakąś jazdę na kosmetyki o formule zapachowej miód-mleko. W efekcie dorobiłam się kremu do twarzy, serum na końcówki włosów oraz żeli - do mycia twarzy i ciała. Z tego wszystkiego faworytem stał się żel pod prysznic, który potrafi się jeszcze dość długo po wyjściu z niej utrzymywać. W sumie nie zauważyłabym tego u siebie (jak wiadomo człowiek szybko się oswaja z zapachem, który nosi i przestaje go wyczuwać), ale kiedyś chłopaka natchnęło, żeby właśnie tego żelu użyć i przez te kilka godzin później leżąc koło niego zapach nie zdawał się go opuścić.
Dzisiaj przybliżę Wam w.w. kosmetyki do twarzy. Kilka miesięcy temu była taka promocja dla konsultantek, gdzie za bodajże 6 zł mogły otrzymać krem, żel do twarzy oraz rozreklamowany uniwersalny balsam z woskiem pszczelim. Ja co prawda nie jestem konsultantką, ale przy odrobinie zaradności udało mi się nabyć 2 pierwsze produkty za 10zł wykorzystując na maxa okazje.
Ale po kolei. Generalnie pielęgnacja zaczyna się od mycia, toteż na pierwszy ogień opis żelu.
Producent wspomina na opakowaniu, że jest to kremowy żel do mycia twarzy i trzeba go nałożyć na zwilżoną twarz, i dokładnie spłukać. Szału opis nie robi. Normalnie cena waha się w granicach 10-12zł za 125ml.
Wygląda to tak.
Zamknięcie jest do kitu! Mogłaby być to normalna otwierana tubka, ale nie. Jest odkręcana, jak kiedyś dawno temu, kiedy jeszcze takie zjawiska były na poziomie codziennym. Po kilku razach używania otwarcie się przekręciło i zakrętka została mi w ręku, a reszta przy tubce. Nie chciało mi się bawić w małego majsterka, więc od tej pory stoi do góry nogami na umywalce, żeby się nie wylewał.
Dobrze zmywa pozostałości makijażu, im więcej wody tym bardziej się pieni. Pozostawia skórę trochę ściągniętą, zwłaszcza na czole, więc polecam nałożyć krem na koniec. Niestety trzeba też bardzo uważać, aby nie dostało się nic do oczu podczas mycia, ponieważ zacznie się pieczenie niemiłosierne wymagające natychmiastowej interwencji solidnej ilości wody.
Na koniec skład.
Teraz kolej na krem. Z etykiety dowiadujemy się, że jest odżywczy i mamy go stosować według potrzeb.
Katalog wspomni nam, że kosztuje podobnie jak w.w. żel. Pojemność - 125ml. Zapach obłędny, dla niektórych może być za mdły, w końcu trzeba będzie w nim chodzić jakiś czas. Konsystencja zbita, kolor mleczny.
Bałam się, że może mnie zapychać, ale nie. I za to wielki plus! Wchłania się nieźle, ale przy zbyt grubej warstwie może z wierzchu przyschnąć i wtedy trzeba go zbierać. Skóra po nim się nie świeci jak halogen, ale ma delikatny akcent rozświetlenia i wygląda lepiej, promienniej.
Ostatnio zaopatrzyłam się w krem matujący (wiadomo - upał, te sprawy) i tego używam mniej. Lubię go łączyć z podkładami lub kremami tonującymi, zwłaszcza w okolicy szyi i dekoltu, aby wyrównać przejście z jeszcze nieopaloną skórą. Szkoda, że nie ma filtrów, no ale można stosować go chociażby tylko na noc. Nawilża, nie miałam po nim żadnych problemów z cerą.
Po przeczytaniu wielu innych recenzji i porównaniu ich z moimi doświadczeniami, mogę odważyć się stwierdzić, że to chyba najlepszy krem do twarzy z całej linii Naturals.
mnie naturals zapycha:(
OdpowiedzUsuńJakoś nie przepadam za linią Naturals :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie używałam nic z Naturals ;p
OdpowiedzUsuńNie lubię kosmetyków z katalogów, aczkolwiek kiedyś miałam do czynienia z nimi i to właśnie z tą serią, uwielbiam miód i mleko, ale nie sprawdził się ten krem.
OdpowiedzUsuńja lubię tą serię :)
OdpowiedzUsuńta seria ma śliczne zapachy, ale jeśli chodzi o twarz to się jej bardzo boje
OdpowiedzUsuń